Partyzantka ogrodnicza w mieście

Partyzantka ogrodnicza w mieście

Partyzantka ogrodnicza w mieście

Wiesz jak wyglądają mirabelki? Są żółte, nieduże i całkiem słodkie. Kojarzycie? Na pewno. Kiedy je widzieliście ostatnio? Po drodze do pracy lub szkoły? Coś niesamowitego, nieprawda? Wiesz jak smakują jej owoce? Nie? Ale jak to?

Jeśli o tym pomyślisz, to okazuje się, że w mieście marnuje się masa jedzenia. I nie chodzi wcale o to, co restauracje czy sklepy wyrzucają codziennie do śmietników, bo „brzydkie”, „nieapetyczne” czy „prawie po terminie”. To inna para kaloszy. Chodzi głównie o owoce i zioła (rzadziej warzywa), które można zebrać w mieście. Bo… nikt ich nie zbiera. Ani nie dba o nie.

Mirabelki nawet częściej niż na drzewach da się zauważyć na chodnikach. Padają ofiarami nóg przechodniów, zostają z nich tylko pestki. Czuć je przez buty o cienkiej podeszwie. Trochę szkoda tych owoców, zwłaszcza, że kompot lub dżem z mirabelek jest świetny. A może by tak… zebrać te owoce?

 

Do odważnych świat należy!

Często koło ruchliwych dróg rosną drzewa owocowe. Trudno zmusić się do tego, by zjeść zebrane z nich owoce. Ale jeśli nikt ich nie zbiera, to może by tak… zabrać trochę do domu? Na próbę? Kto wie, chociaż to nieco ryzykowne. Lepiej jest poszukać opuszczonych działek i pochodzić obok ogrodzeń starych ogródków? Tam raczej nikt nie dymił…

Tak, mowa o miastożerstwie, nazywanym czasem „partyzantką ogrodniczą”. W gruncie rzeczy skupia się ono na wykorzystaniu roślin i… upraw (?), o które nikt nie dba. No może poza owadami, które je zapylają i zbierają pyłek.

Chociaż jeszcze kilkadziesiąt lat temu nikogo nie dziwiły rzędy marchewek w mieście, to dziś mało kto traktuje tę przestrzeń jako przyjazną uprawom.

 

Jak zostać miastożercą?

Załóżmy, że chcesz poszukać drzew owocowych w okolicy. I nie pakować się nikomu na działkę (więc szukajcie miejsc ogólnie dostępnych). Jest kilka możliwości:

  • rozglądaj się – może na Twojej zwykłej trasie do pracy lub na uczelnię stanie jakaś dorodna wiśnia lub dzika jabłonka? Chociaż nie przykuwała uwagi, to rośnie tam pewnie od lat;
  • popytaj znajomych – może ktoś widuje codziennie za oknem coś ciekawego;
  • jest jeszcze opcja „łatwa” – w internecie znajdziesz mapę z miejscami, w których ktoś kiedyś zauważył drzewa owocowe, z których (a raczej – spod których) można śmiało zbierać owoce. Jest ich całkiem sporo (chociaż widoczna jest na tej mapie miażdżąca przewaga Warszawy) i nic nie stoi na przeszkodzie żeby dodać nowe znaleziska do spisu na stronie (znajdziecie wszystko tu: http://fallingfruit.org/). W końcu warto się dzielić :).

Jakie korzyści można wynieść z buszowania po opuszczonych sadach i zapomnianych poletkach? Całkiem spore. Poza dreszczykiem emocji (no nie oszukujmy się, odkrycie w całkiem nieźle znanym mieście nieznanych miejsc jest ekscytujące) można uzyskać dostęp do nieco zdziczałych, ale za to niepryskanych owoców. Dla niektórych z Was jest to gra warta świeczki. Możecie znaleźć rzadkie lub nieznane owoce, ich zdziczałe odmiany (często pyszne) lub po prostu coś ciekawego. Więc może by tak… poszukać?

Komentarze